wtorek, 15 marca 2016

36.

USA-zachodnie wybrzeże.
Odliczałam tygodnie, dni, godziny do wylotu w stronę słońca, do wyjazdu moich marzeń. Ta wycieczka odmieniła moje spojrzenie na Amerykę. Sprawiła że poprzeczka w poziomie atrakcji i miejsc wartych zobaczenia została podniesiona do najwyższego poziomu. Żadne słowa, żadne filmiki oraz ani jedno zdjęcie nie oddadzą tego jak czuliśmy się będąc tam razem i doświadczając tylu wspaniałych rzeczy. Ilość miejsc które zobaczyliśmy przez te trzy tygodnie była tak duża, że będę musiała podzielić ten wyjazd na co najmniej trzy posty. Teraz mogę stwierdzić, że rzeczywiście to był wyjazd mojego życia i zdaje sobie sprawę, że drugiego takiego może już nie być. Na szczęście to co przeżyliśmy to nasze i wspomnień nikt nie zabierze. To przecudowna świadomość:)

Dwa tygodnie przed wyjazdem przygotowałam plan naszej wycieczki po zachodnim wybrzeżu oraz przewodnik z najważniejszymi informacjami oraz ciekawostkami o tych miejscach. Było to o wiele tańsze oraz przydatniejsze niż kupowanie jakieś ciężkiej książki. Jeśli ktoś planuje wyjazd w te rejony, mogę udostępnić cały przewodnik.

Po długim locie międzykontynentalnym do Miami, przywitało mnie ciepło po srogiej wtedy w Polsce zimie no i Łukasz, który czekał już na miejscu. Następnie wsiedliśmy w samolot do Las Vegas. Po sześciogodzinnym locie pełnym przerażających turbulencji wylądowaliśmy w mieście kolorowych banerów, świateł i hazardu. Wynajęliśmy samochód w bardzo przystępnej cenie i rozpoczęliśmy realizowanie naszego planu. Nie mieliśmy zarezerwowanych hoteli, ponieważ nie wiedzieliśmy ile zajmie nam zwiedzanie miejsc oraz tego jaki będzie czas podróży.
Po tych wszystkich lotach mój organizm zwariował, dosłownie! Aż dwie zmiany czasu o kilka godzin oraz prawie trzydzieści godzin w podróży zawróciły mi w głowie. Do tego adrenalina, ciekawość wrażeń sprawiały że prawie w ogóle nie musieliśmy dużo spać. Mimo podświadomego zmęczenia jeszcze tego samego dnia o 01:30 w nocy wyruszyliśmy na podbijanie miasta. Przecież Las Vegas nigdy nie śpi. Mimo tego, że to wielkie miasto znajduje się na środku pustyni temperatura była dość niska, ale bijące zewsząd światła oraz emocje rozgrzewały atmosferę. Las Vegas nazwane jest miastem grzechu i na własne oczy mogłam się o tym przekonać. Ludzie zatracają się w Las Vegas. Tracą pieniądze w grach hazardowych i innych złudnych przyjemnościach, ale najgorsze jest to że tracą jakiekolwiek poczucie wartości. To bardzo wpłynęło na moją ocenę względem tego miasta.








W Las Vegas znajduje się 18 z 25 największych hoteli na świecie. Wszystkie znajdują się na jednej głównej ulicy Las Vegas Boulevard. Oczywiście przy wszystkich byliśmy naszym super wypasionym samochodem, który giną wśród przepychu i wyglądu innych aut. Gdyby postawić koło tych hoteli taki nasz Sopocki Grand Hotel, to myślę że byłby z 20 razy mniejszy(albo i więcej). Jednym z popularniejszych hoteli jest Caesars Palace, czyli ten który chyba każdy z nas kojarzy z filmu Kac Vegas. Jednak największe wrażenie zrobił na nas hotel Bellagio przed którym znajduje się olbrzymia muzyczna fontanna. To wielkie show dla wszystkich turystów którzy gromadzą się wokół, aby zobaczyć i posłuchać jak świetnie ruch wody synchronizuje się ze światłem i muzyką. To było naprawdę niesamowite widowisko, byliśmy na dziesięciu pokazach i wcale nam się nie nudziło.
Na każdym kroku zaskakiwała nas ilość automatów do gry w przeróżnych najdziwniejszych miejscach nawet w toaletach. One były naprawdę wszędzie! Oczywiście nie mogłam odmówić sobie zagrania. Początkowa euforia z wygrywania obudziła moją duszę hazardzistki i trochę przy tym automacie posiedziałam. Finalnie wyszłam na zero przegrywając wszystko co z początku udało się przywłaszczyć. Dobrze, że wtedy przyszedł Łukasz odciągając mnie od całkowitej zguby:)







Następnym punktem na naszej mapie była oddalona o około pięćdziesiąt kilometrów druga pod względem wielkości tama w Stanach Zjednoczonych. Hover Dam to wielka potężna zapora, która ujarzmia niespokojną rzekę Kolorado. Hover Dam jest tak ciężka jak osiemnaście najwyższych budynków Empire State Building w Nowym Jorku, a ilość betonu która została zużyta do budowy pozwoliłaby na utworzenie chodnika okalającego świat. Rozdziela również dwa stany- Arizonę oraz Nevadę, które posiadają inną strefę czasową. To dziwna świadomość, gdy jedna połowa ciała ma inną godzinę niż ta druga. Mieliśmy również możliwość zejścia na sam dół dwustumetrowej tamy Hover Dam. Muszę przyznać, że perspektywa zjechania na samo dno była lekko przerażająca, na szczęście podjęłam się tego wyzywania. Przewodnik opowiedział nam o historii powstawania i sposobie działania zapory. Mimo ciężkich amerykańskich terminów udało nam się wyłapać najważniejsze rzeczy.






Następnego dnia rozpoczęliśmy zwiedzanie od wschodu słońca w magicznym Wielkim Kanionie. Chyba każdy z nas wie czym jest to miejsce, więc na ten temat rozpisywać się nie będę. Wszystkie opinie, które przeczytałam, czy też słyszałam o tym miejscu były jeszcze bardziej prawdziwe niż mogłoby mi się wydawać. To prawdziwy cud natury. To najpiękniejsze miejsce na ziemi jakie kiedykolwiek widziałam, coś co wydaje się zupełnie nierealne. Spędziliśmy tam cały dzień, siedząc na skarpie, robiąc niezliczoną ilość zdjęć i upajając się widokami. Nie było żadnych zmartwień, tylko my i ON. Nie było żadnych zabezpieczeń i ograniczeń w zwiedzaniu, dlatego też, odwiedziliśmy każdy zakątek, który wydawał się być bezpieczny(mimo dwukilometrowej przepaści). Ze względu na mroźną pogodę było bardzo mało turystów co usprawniło przemieszczanie się po poszczególnych punktach. Ciężko było się rozstać i pożegnać Grand Canyon. Jedyne czego chciałam w tamtym momencie, to to aby czas zatrzymał się w miejscu:)














Usatysfakcjonowani w dwustu procentach oraz niecierpliwi kolejnych wrażeń, wsiedliśmy w nasze centrum dowodzenia i ruszyliśmy dalej. Naszym kolejnym celem była urocza mieścinka Page obok której rzeka Kolorado zmienia swój bieg o 270 stopni. Ale o tym już w następnym wpisie:)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz