piątek, 18 kwietnia 2014

28.

Cheerleaders Flex Sopot za oceanem:)




Może zacznę od początku.
 Co roku w Stanach fundacja MG13, organizuje spotkanie Polaków z jedynym polskim graczem NBA-Marcinem Gortatem. Podczas Polskiej Nocy odbywają się pokazy polskich zespołów artystycznych. Przyjeżdżają również znani zasłużeni Polacy, aby wesprzeć akcję. Rok temu Flexy  miały zaszczyt polecieć do Phoenix. Ja mimo wątpliwości zrezygnowałam z wyjazdu na rzecz konkursu Foto Models Poland w Tunezji i zarezerwowanych wakacji na Majorce. W tym roku dostałyśmy drugie zaproszenie. Tym razem do Waszyngtonu, gdzie aktualnie gra Marcin Gortat. Dla mnie decyzja o wyjeździe była dość spontaniczna, lecz do ostatniej chwili niepewna. Wszystko się udało. 
Wyjazd trwał 9 dni. Mecz rozgrywał się między Washington Wizzards a Chicago Bulls. Odbył się 5 kwietnia i dla mnie był jednym z najwspanialszych doświadczeń w życiu.

Pierwszego kwietnia nasza trzynastka wyleciała do NY, aby przy okazji móc zwiedzić najpiękniejsze i najważniejsze atrakcje "Wielkiego Jabłka", którym nazywane jest to miasto. Lot pełny przygód-strajki Lufthansy i pięciogodzinna przerwa pomiędzy lotami nie nastrajały pozytywnie, ale nasze podekscytowanie podróżą pomogło przejść przez wszystko z uśmiechem na twarzach. 

Nie wiem jak w skrócie opisać te dni, bo było naprawdę fantastycznie i mogłabym długo opowiadać o wszystkim co się wydarzyło. 

Na początek Nowy York.
Gdy doleciałyśmy na miejsce byłyśmy już trochę zmęczone, ponieważ lot z Frankfurtu trwał prawie dziewięć godzin. W drodze z lotniska do hotelu wyczekiwałam na ujrzenie wielkich budynków, które oglądałam w telewizji i na zdjęciach. Gdy ujrzałyśmy piękną panoramę Nowego Jorku, byłyśmy zachwycone. Trzeba przyznać, że nocą robi ogromne wrażenie. 

Mimo wyczerpania po podróży rano wstałyśmy, aby jak najszybciej wkroczyć na Time Square. Jest to plac na Manhattanie między Brodwayem, a aleją siódmą. W ciągu dnia nie zachwycał tak bardzo jak w nocy. Neony, reklamy, które w prost biją po oczach na ogromnych budynkach, nie da się koło nich przejść obojętnie. 
Gdy szłyśmy po tej ulicy, która jest najpopularniejszą aleją Nowego Jorku ogarnął nas szał zdjęć. Nie raz wpadłam na jakieś krzesło, potknęłam się parę razy nie mogąc oderwać wzroku od biurowców. Na początku wprowadzają lekką dezorientacje, później da się przyzwyczaić.
                                         






 Ludzie pędzący do pracy, turyści robiący zdjęcia na każdym skrzyżowaniu(prawie tak jak my;p), unoszący się zapach niezdrowego jedzenia, żółte taksówki które jeżdżą nie zwracając uwagi na pasy, dym ze studzienek kanalizacyjnych, gazety fruwające na wietrze- tak właśnie wyobrażałam sobie centrum największego miasta w Stanach. Podobało mi się głównie ze względu na to, że do złudzenia przypominała amerykańskie filmy, których na świecie jest tak dużo i wszędzie występują te motywy.      
     Kuchnia amerykańska nie zachwyciła, a raczej zniesmaczyła. Tak sztucznych i tłustych potraw nie miałam okazji zjeść w Polsce, nawet w McDonald's. Ciemny chleb z proszku, ciasto na gofry z proszku, solone masło, solone bułki, brak warzyw, jabłka wyglądające jak plastikowy eksponat. Teraz mnie nie dziwi, dlaczego Amerykanie mają problem z utrzymaniem wagi, gdy na każdym kroku atakowani są takim jedzeniem. 
Tyle z tego dobrego, że teraz doceniam nasze polskie, pyszne produkty i z większą ochotą wcinam warzywa:)










Empire State Building
Najwyższy budynek w NY. Wieżowiec jak wieżowiec, swoją konstrukcją nie wzbudził we mnie większych doznań. Wyczytałam, że jest zaliczany do 7 cudów współczesnego świata. Widocznie się nie znam, ale dla mnie to ogromny Pałac Kultury z przepięknymi widokami.
Wjechałyśmy na osiemdziesiąte szóste piętro w 10 sekund. Gdy spojrzałam w dół rzeczywiście było czuć różnicę między wysokością Wieży Eiffela czy Bazyliką św. Piotra w Rzymie. Panorama z mgłą w oddali bardzo mi się podobała. Choć na początku byłam niepocieszona słabą widocznością, teraz widzę że nadawała swego rodzaju smaku.





Statua Wolności
Podpłynęłyśmy na Liberty Island statkiem, aby zobaczyć najsłynniejszy symbol Stanów Zjednoczonych(można to odczuć chociażby wchodząc do sklepu z pamiątkami). Pomnik ten jest symbolem wolności dla Amerykanów, który został sprowadzony z Francji i zaprojektowany przez Gustava Eiffela. Mimo rozwoju techniki w dzisiejszych czasach wciąż robi ogromne wrażenie. Zawsze myślałam że jest większa, ale trzeba pamiętać że jest to posąg a nie budynek, w tej kategorii jest zachwycający.








Punkt zero
Obszar po dwóch wieżach World Trade Center, które zostały zniszczone w wyniku zamachu terrorystycznego. Ciężko opisać to miejsce. Trudno powiedzieć, że się podobało, że zrobiło największe wrażenie, bo wrażenia robić nie powinno.
Chyba każdy z nas pamięta wydarzenia z dnia 11 września 2001. Nawet ja, mimo że miałam zaledwie 9 lat i nie zdawałam sobie sprawy z tragedii jaka wtedy miała miejsce.  
Dwa największe budynki w Ameryce, które płoną jak ogromne zapałki, ludzie którzy stają w obliczu śmierci, największa spektakularna katastrofa kręcona tysiącami kamer. 

Dziś dwa wielkie zbiorniki wodne z wodospadami, znajdujące się w miejscach gdzie kiedyś budynki. Woda spływająca ma symbolizować i oddawać cześć osobom które zginęły. Nazwiska wypisane na obrzeżach zbiorników są swego rodzaju pomnikiem dla ofiar zamachu.
Obok drzewo, które zostało wyciągnięte spod gruzów i przywrócone do życia.
Mnóstwo turystów, którzy stoją w bezruchu i myślami wracają do dnia tragedii.




Most Brookliński
Najstarszy most wiszący na świecie. Ma prawie 2 km długości, łączy Brooklyn z Manhattanem. 
I znów piękny widok-z jednej strony na Manhattan, z drugiej na Brooklyn. Trzeba przyznać, że do mostu w Budapeszcie mu trochę brakuje, ale wybaczam ze względu na wiekowość;) 






Central Park
Cisza, spokój, relaks w samym sercu Nowego Jorku. To jest dopiero niesamowite. 
Jak dobrze było posiedzieć chwile, popatrzeć na biegające wiewiórki, na rodziny grające w football i spacerujące pary. Dobrze, że mają takie miejsce w swojej zurbanizowanej przestrzeni, gdzie mogą choć na chwile poczuć zapach zieleni i świeżości.
Jak czytałam wielu artystów znajduje tam dla siebie miejsce. My nie miałyśmy okazji zobaczyć ani posłuchać utalentowanych nowojorczyków, więc same ruszyłyśmy do akcji. Nasz taniec zatrzymywał przechodniów. Dopytywali kim i skąd jesteśmy(szkoda że nie położyłyśmy jakieś czapki, może kilka dolarów by wpadło;p)
No i koniecznie musiałam sfotografować hotel, w którym kręcone były sceny filmu "Kevin sam w Nowym Jorku", który znajduje się tuż przy Central Parku.








C.D.N
(zapraszam na bloga za 2 dni, już wtedy krótka relacja z Waszyngtonu i NBA):)

1 komentarz: