poniedziałek, 28 marca 2016

38.

Zachodnie wybrzeże USA część trzecia- Death Valley, Sequoia National Park, Los Angeles

Zwiedzanie zaczęliśmy od Doliny Śmierci, która znajduje się w stanie Kalifornia. Dzięki przemieszczeniu się do tych rejonów zyskaliśmy i czas(który znów się przesunął) i przyjemniejszą temperaturę.
Nigdy wcześniej nie widziałam prawdziwej pustyni. Dojeżdżając widziałam rozprzestrzeniającą się piaskową przestrzeń. Nie mogłam doczekać się aż wyjdę z samochodu zobaczę ją na żywo i zaczerpnę haust ciepłego powietrza. Kolejny raz byłam zachwycona obrazem, który rozciągał się wokół mnie. 
Pierwszy w Death Valley był widok z punktu Zabriskie Point. Niesamowita paleta kolorów na olbrzymich górach, wyglądała jakby dopadły się do niej dzieci i pomalowały kredkami. Słońce, które oświetlało doliny wzmagało wrażenie intensywności tych barw. Po prostu cudowne. To samo spotkało nas kilkanaście kilometrów dalej w Artist's Palette. Z tą różnicą, że góry znajdowały się bliżej nas, co sprawiało że były jeszcze bardziej wyraziste. To poezja dla oczu, dla takiego wrażliwca jak ja:)




W Stanach zdarzają się również bardzo kręte i wąskie drogi:)

Pojechaliśmy w stronę jednego z najniżej położonych punktów na świecie. Bad Water to wyschnięte jezioro wyglądające jak śnieżna płaska pustynia. Ten efekt spowodowany jest olbrzymią ilością soli pokrywającą całą powierzchnie "Złej Wody". Skusiłam się nawet na spróbowanie stopnia zasolenia, ale od razu tego pożałowałam. Badwater znajduje się 85 m.p.p.m. i jest najgorętszym miejscem na ziemi. Temperatury latem sięgają blisko 60 stopni. I znowu zimowe okoliczności naszego tripa działały na naszą korzyść:). Chcieliśmy dojść chociaż do połowy jeziora, niestety droga bardzo się dłużyła, a temperatura dawała o sobie znać. 
W dalszej drodze zrezygnowaliśmy z odwiedzenia Racetracku(wędrujących kamieni), ponieważ mapa wskazywała wiele krętych dróg. Mój organizm źle znosi zakręty, które "wirują" w głowie. W to miejsce postanowiliśmy odwiedzić fragment małej pustyni na której kręcony był Star Wars.






Tego samego dnia zamierzaliśmy odwiedzić Sequoia National Park. Niestety nie wszystko poszło tak dobrze jak zaplanowaliśmy. Przeszkodą nie do pokonania okazały się góry Sierra Nevada. To było straszne, ponieważ wiedzieliśmy że cel naszej podróży znajduje się około dwadzieścia kilometrów na zachód. Jedyną dostępną drogą było objechanie ich od południowej strony, ponieważ północna była zamknięta z powodu dużej ilości śniegu. Tym samym do naszej trasy doszło około pięćset kilometrów. I mimo zmiany czasu działającej na naszą korzyść na miejsce dotarliśmy późnym wieczorem. Zwiedzanie zaczęliśmy od samego rana. Ze względu na wysokie położenie parku co roku występują tam mrozy i zaśnieżenia. Byliśmy na to przygotowani-bielizna termoaktywna Crafta i niezawodne buty Helly Hansena robiły swoją robotę. Dobrze, że sprawdziliśmy wszystko przed wyjazdem, bo pokierowani hasłem "Kalifornia" wybralibyśmy się tam w japonkach i krótkich spodenkach:)




Na samym początku przywitały nas cztery mamutowce olbrzymie i już wtedy wiedzieliśmy że będzie ciekawie. Te drzewa są naprawdę OGROMNE. Mieliśmy mega ubaw, gdy patrzyliśmy na zdjęcia i swoją maleńkość względem ich. Jadąc do najbliższego postoju zauważyłam wielkie szyszki leżące blisko drogi. Oczywiście musiałam wyjść z samochodu i jak to na prawdziwego obywatela Polski przystało, wziąć trochę na pamiątkę. Tym sposobem sześć takich "szyszuni" zdobi nasze mieszkanie:)
Na miejscu okazało się, że jedna z głównych atrakcji jest niedostępna dla turystów. Tunel Log, jak sama nazwa wskazuje to tunel tyle, że zrobiony z potężnej przewróconej sekwoi. Nie dało się tam wjechać samochodem, jednak nasze zaangażowanie nie dało za wygraną. Blisko dwie godziny spaceru w jedną stronę po wielkich zaspach sięgających nawet 1,5 metra! Mimo tego, że zatrzymywaliśmy się milion razy, aby wytrzepać buty ze śniegu, no i przy okazji zrobić 'parę" zdjęć było przezabawnie. Stwierdziliśmy, że warto było wykazać się upartością. Całą drogę skupiałam się na wypatrywaniu popularnych tam niedźwiedzi, lecz dopiero na koniec znalazłam jednego niedźwiadka:)






Następnym punktem w tym niesamowitym parku było zobaczenie największego drzewa świata, które rośnie w Lesie Olbrzymów. General Sherman stał dumnie obserwowany przez wielu turystów. Ma 84 metry, czyli jakieś trzydzieści pięter. A jego obwód to piętnaście metrów, więc ciężko go objąć:)
Dowiedzieliśmy się, że te drzewa odporne są na każde działanie czynników przyrody...i ludzi. Nigdy nie zniszczył ich ogień, a jedynie umacniał i powodował że nasiona rozprzestrzeniały się po lesie. Dlatego do dziś wywoływane są sztuczne pożary, aby drzewa mogły zrzucić "starą skórę". Sekwoja jest odporna na różne szkodniki, a jej drewno zbyt kruche do celów budowniczych, to wszystko powoduje, że te drzewa uchowały się około 2500 lat. Finalnie spędziliśmy tam cały dzień. 




Taka oszczędna jestem:D
Gdy zapadał zmrok na następny cel obraliśmy Los Angeles. Miasto Aniołów zaskoczyło cenami noclegów, dlatego też postanowiliśmy przespać tę noc w naszym centrum dowodzenia, jedzenia i tym razem spania. Samochód zaparkowaliśmy na parkingu z widokiem na ocean, aby rano mieć piękny widok. Obudziło nas słońce, rozpalona plaża Long Beach i kołyszące się na wietrze palmy.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz